Na naszą pierwszą dziewiczą podróż po wielkiej i bezkresnej Azji wybralismy Indonezję. Argumentów za takim wyborem było kilka, ale pewnie swoją role odegrał znowu Szklarski, ktory kazał Tomkowi Wilmowskiemu wraz z dzielnym bosmanem Nowickim przedzierać się przez dżunglę Nowej Gwinei, która, jakby nie było też jest częścią tego wielkiego kraju. Tym razem , co prawda, nie dane nam było dotrzeć do tego zakątka Indonezji, ale po kolei... 

Warto nadmienić, ze nasza podróż miala miejsce w 2003 roku, gdy nad Azją szalał SARS a Indonezja wciąż jeszcze była w szoku po niedawnym ataku terrorystycznym na Bali. Niewątpliwym plusem takiego stanu rzeczy były niskie ceny za przelot i pobyt w Indonezji, która była na czarnej liście turystów, zwłaszcza australijskich.

Dotarcie do Denpasar na Bali, które miało być naszą bazą wypadową w czasie naszego 5-tygodniowego pobytu w Indonezji zabrało nam 30 godzin. Loty na Pacyfikiem mają swój urok. Choć z Los Angeles do Hong Kongu lot trwa "tylko" 16 godzin, to wrażenie jest ciut inne, zwłaszcza gdy porówna się kalendarz lotu. Startujemy z LA w niedzielę o 23:00 czasu miejscowego a w HK lądujemy o 7:00 we wtorek... I jak tu nie być zdezorientowanym. Na lotnisku w HK służby medyczne mierzą wszystkim pasażerom temperaturę wkładając każdemu termometr do ucha. Przechodzimy pomyślnie próbę "ciała" i teraz mamy 3 godziny na wyprostowanie nóg i pleców. Blisko 6-godzinny lot do Denpasar to pestka, zwłaszcza, ze widoki są ciekawe. Widok  nieprzerwanej dżungli Borneo od razu uruchhomił moja nostalgiczną wyobraźnię i przypomniał wszystkie przeczytane w młodości książki podróżnicze, których akcja rozgrywała się w tym rejonie świata.

Bali wita nas duszną i gorącą pogodą. Zarezerwowany na internecie hotel okazuje się bardzo elegancki. Chlodny, klimatyzowany pokój i czysta pościel, to to czego nam w tej chwili potrzeba. Na drugi dzień rano spotykamy się agentem, z którym wcześniej nawiązaliśmy kontakt internetowy, aby zaaranżować naszą podróż po Indonezji. Zaczniemy od 8-dniowego objazdu Bali samochodemi. Dostaniemy samochód z kierowcą, który zna teren. Dalsze plany to 2 miejsca na Jawie, Celebes, smoki komodo i orangutany. Te ostatnie planowaliśmy zobaczyć na Sumatrze, lecz z uwagi na niepokoje w rejonie Ace, Putu nam sugeruje alternatywne miejsce - Borneo. A więc moje marzenie postawienia nogi na tej wyspie się spełni!! 

Po 2 dniach, które przeznaczyliśmy na dochodzenie do siebie, przyjeżdża o świcie nasz kierowca, który też ma na imię Putu. Imię to jest bardzo popularne na Bali bo w tutejszym języku znaczy "pierworodny", i nie ma znaczenia jakiej płci jest dziecko, więc średnio 25% osób na Bali nosi imię Putu.  Indonezja jest najwiekszym muzułmańskim krajem na świecie, lecz Bali jest w 95% procentach hinduistyczne. W zasadzie powinien to być osobny kraj, gdyż etnicznie mieszkańcy tej niewielkiej wysepki różnią się od reszty mieszkańców Indonezji. Z resztą na dobrą sprawę każda większa wyspa stanowi odrębną krainę. Przed wiekami rejon ten podbili i skolonizowali Holendrzy i kiedy po II wojnie światowej nowy rząd przejął władzę, to w naturalny sposób przejął całą spuściznę po Holendrach w postaci tysięcy różnych wysp i wysepek, który nazywa się Indonezja. 

Gęstość zaludnienia na Bali jest dwukrotnie większa niż w Japonii i nigdy człowiek nie jest tu sam. Czy się idzie nocą na wulkan, czy w spiekocie spaceruje się po polach ryżowych, to zawsze spotyka się ludzi. Bali nie jest miejscem dla osób szukających ciszy i spokoju po całorocznym zgiełku i stresie. Ale jeśli jest się odpornym na tego typu niedogodności to można tu odnaleźć perełki niespotykane nigdzie indziej. Na wyspie jest około 25 tysięcy światyń. Tych głównych i najwspanialszych jest w granicach 30. Trudno jest wskazać na te najciekawsze, bo każdy będzie miał swoje ulubione. Parę zwróciło moją szczególną uwagę. Gowah Lawah jest świętą jaskinią, w której mieszka coś pół miliona nietoperzy. U jej wejścia jest świątynia. Śpiewy modlitwy mieszają się z głośnym piskiem nietoperzy a dym z wonnych kadzideł przenika się ze strasznym smrodem nietoperzowych odchodów. To się dopiero nazywa wiara w boga!! 

Świątynia Gunung Kawi wyróżnia się pięknym położeniem i swoistą prostotą. Warto zboczyć kawałek z drogi by tu przyjść. Podobnie świątynia Pura Luhur Batukau - przyjezdni z rzadka tu docierają, przez co można tu znaleźć błogi spokój i ciszę, coś, co na Bali jest darem od boga. Jest to jedyna drewniana świątynia na wyspie a do tego bardzo malowniczo położona. Amatorów misternych wzorów na pewno nie zawiedzie świątynia Bogini Ryżu - Pura Beji. Inną mniej odwiedzaną atrakcją jest wieś Tanganan, której początki datują się w XIV wieku. Jej mieszkańcy specjalizują się w tkaniu ikat - bardzo żmudnej tkaniny tkanej z fragmentarycznie barwionych nici, ktore podczas tkania układają się we wcześniej zaprojektowany wzór. Utkanie płótna wielkości małego prześcieradła może zająć i 5 lat. Ale ludzie sobie potrafią komplikować życie :-) 

Niektóre miejsca na Bali są tak malownicze, że wysiadamy z samochodu i umawiamy się z Putu, aby zaczekał na nas 2 km dalej, bo my pójdziemy pieszo. Chłopak z niedowierzaniem na nas patrzy wietrząc jakiś żart albo podstęp, bo komu by się chciało w upał maszerowć skoro jest klimatyzowany samochód... Z Putu mamy od czasu do czasu pewne kulturowe "rożnice". Raz prosimy go by nas zawiózł do sklepu monopolowego, bo chcemy kupic jakiś alkohol w celu odkażenia organizmu. Chłopk zawiózł nas z dumą do najdroższego miejsca dla milionerow, gdzie były tylko koniaki po $300 lub Johnny Walker Blue Label, po czym na nasze spostrzeżenie, że to jest dla nas za drogo, z wielką dumą potwierdził: -Tak jest bardzo drogo! I uśmiechnął się od ucha do ucha, ufając, że nam bardzo musiał zaimponować. Innym razem wzięliśmy go jako tłumacza na targ by nam pomógl kupic różne tropikalne owoce. Wybraliśmy kilka rożnych owoców a gdy przyszło do zapłacenia kobiecina rzuciła sumę, która nas powaliła - to tak, jakby ktoś za jabłko, gruszkę, 2 truskawki i 4 czereśnie zażądał w Polsce 100 zł. Myśleliśmy, że się przesłyszeliśmy, ale Putu tylko z rozbrajającym uśmiechem dodał: -Jest bardzo drogo. Parę tygodni później, gdy byliśmy na Celebesie, czyli w miejscu, gdzie turyści już tak licznie nie przybywali, zażenowana kobieta w ogóle nie chciała przyjąć pieniędzy, za kilka takich owocków to jej się nawet nie chciało liczyć ile to może kosztować... 

Piątego dnia podróży po Bali zatrzymujemy sie nad jeziorem Batur, ktore położone jest wewnątrz dużego wulkanu. Nasz hotel leży na jednej z krawędzi, a po drugiej stronie jest wieś znana z tego, że nie kremują umarłych, lecz zostawiają ich ciała na pożarcie sępom. Odor rozkładających się ciał mają zabić drzewa, pod którymi leżą ciała... Putu indagowany czy da się tam dojechać, odpowiada, że można tam tylko dopłynąć łodzią. On by tam nigdy nie popłynął, bo jest niebezpiecznie, gdyż mieszkańcy są wrogo nastawieni do przybyszów a utrzymują się z rolnictwa i żebrania...  

Nazajutrz o 3:45 w środku nocy wyruszamy pieszo na szczyt wulkanu Batur. Jest kompletnie ciemno a na dodatek gęsta mgła. Nasze mikroskopijne latarki najpierw wywołują zdrowy śmiech u przewodników, ale po chwili wzbudzają zachwyt - tyle światła z takiego maleństwa!! O szóstej jesteśmy na szczycie. Za pół godziny wychodzi słońce, ale nic nie widzimy przez gęstą mgłę. Przychodzą do nas małpy, z którymi dzielimy się śniadaniem. Kusi je jedzenie, lecz boją się brać z ręki, więc podchodzą i głośno parskają. Jedzenie biorą dopiero gdy się je położy na ziemi i zrobi się 3 kroki do tyłu. Takie maniery to rozumiem :-) O siódmej mgła miejscami rzednie i robi się jaśniej. Idziemy oglądać wnętrze głównego krateru. Robi ono groźne i ponure wrażenie. Ze szczelin wydobywa się gorąca para. Schodzimy do niższych kraterów - wszystkie wyglądają groźnie. Droga jest bardzo zdradliwa. Miejscami idziemy nad urwistym brzegiem krateru. Trzeba bardzo uważać aby sie nie poślizgnąć ani nie potknąć. Upadek może sie źle skończyć, gdyż wokół są ostre jak szkło wulkaniczne skały. Mgła wreszcie ustępuje i naszym oczom ukazują się przepiękne widoki, które trochę osładzają nam meczące zejście. 

Po 8-dniowym Tour de Bali wracamy do naszej bazy czyli Denpasar. Mamy 2 dni na zrobienie prania i złapanie oddechu. Siedzę przy basenie, popijam zimne piwo i staram sie rozszyfrować skąd kto jest. Parę śniadych dziewczyn chyba mówi po portugalsku - czyżby Brazylijki? Dwie blondwłose dziewczyny grają w piłkę. Dryblowanie i główkowanie nieźle im idzie. Mówią z australijskim akcentem - no tak Australia ma dobrą żeńską drużynę piłkarską. Tuż obok pani rozmawia z synkiem po rosyjsku, ale chyba nie mieszkają w Rosji, bo mu każe mówić po angielsku. Dzieciak musiał jej coś niezbyt grzecznie odpowiedzieć, bo kobieta go strofuje po rosyjsku, mówiąc aby uważał co mówi, bo niektórzy mogą znać rosyjski, tu odruchowo spoglądając na mnie...

 

 


 

  • Bali, uprawa ryżu.
  • Świątynia Bogini Jeziora, Bali
  • Świątynia Bogini Jeziora, Bali
  • Luhur Batukaru, Bali
  • Łodzie rybackie na Bali
  • Bali
  • Bali, tarasy ryżowe
  • Bali
  • Bali, świątynia Gunung Kawi.
  • Bali, tarasy ryżowe
  • Właściwe okrycie...
  • Bali
  • Bali, jezioro Batur i wulkany.
  • Bali, na krawędzi krateru Batur.
  • Bali, tarasy ryżowe
  • Bali, Pura Beji, świątynia Bogini Ryżu.
  • Bali, Pura Beji, świątynia Bogini Ryżu.
  • Bali, Pura Beji, świątynia Bogini Ryżu.
  • Bali, Pura Beji, świątynia Bogini Ryżu.
  • Bali, świątynia Tirta Empul.
  • Bali, ołtarz z ofiarami w świątyni Tirta Empul.
  • Bali, Pałac Sprawiedliwości w Klungkung.
  • Bali, Pałac Sprawiedliwości w Klungkung.
  • Bali, Pałac Wodny w Klungkung.
  • Bali
  • Bali, świątynia Goa Gaja.
  • Swiatynia Goa Gaja, Bali
  • Wies Tenganan, Bali

Dziś o 4 nad ranem pobudka i pół godziny pózniej jesteśmy już w drodze na lotnisko. Gdy samolot niosący nas do Yogyakarta na Jawie wzbija się w powietrze, zaczyna powoli wschodzić słońce. Wyłaniające się z nisko zawieszonymch chmur wulkany mienią się w pomarańczowych promieniach wschodzącego słońca. Widok jak z baśni!  

Lot trwa 70 minut. Na lotnisku czeka na nas przewodnik z kartką. Jedziemy do Borobudur. Ruch na Bali nawet się nie umywa do tego, co się dzieje w Yogyakarta. Jedzie cała chmura motocyklistów i motocyklistek a wszyscy z twarzami zasłoniętymi chustkami. Niektóre filigranowe motocykle objuczone są całymi rodzinami, inne wielkimi tobołami, a czasami nawet widać zerkające spod pachy kierowcy czy pasażera owce... 

Indonezja jest pełna niespodzianek, bo kto by przypuszczał, że największa na świecie świątynia buddyjska znajduje się w najwiekszym na świecie kraju muzułmańskim. Borobudur powstała w VIII wieku, lecz seria wybuchów pobliskiego wulkanu  w XII wieku spowodowała przysypanie jej popiołem wulkanicznym. Zapomniana, przeleżała przykryta grubą warstwą aż do XIX wieku. Dziś stanowi światową atrakcję przyciągając rzesze turystów z całego świata. Podobny los spotkał ciut mlodszą, lecz równie okazałą hinduistyczną światynię Prambanan leżącą kilkanaście kilometrów od miasta. Zwiedzając tę drugą stale podchodzą do nas różne osoby z uśmiechem pytając czy mogą sobie z nami zrobić pamiątkowe zdjęcie. Taki stan rzeczy częściowo wynika z tego, że dla wielu Indonezyjczyków pochodzących z wnętrza Jawy jesteśmy egzotyką znaną im tylko z telewizji. Później otacza nas cała grupa młodzieży ze szkoły języka angielskiego i bardzo im zależy aby z nami porozmawiać. Lepiej nie mogli trafić :-) Mariolę otoczyli młodzieńcy a mnie dziewczyny, niektore w muzułmańskich chustkach na głowie, ale dalekie były od rezerwy, z jaką później się spotkałem u kobiet w Maroku. Gdy im wyjawiłem nasze plany dalszego zwiedzania Indonezji, to otwarły szeroko oczy ze zdziwienia i jedna zauważyła, że musimy być bardzo bogaci. Inną dziewczynę natomiast zastanowił fakt, że ja mówię bardzo gładko po angielsku, podczas gdy inni biali mają kłopoty z tym językiem. Dlaczego... 

 Nasz superelegancki hotel położony w samym centrum miasta stanowi istną oaze na morzu zgiełku i spalin. Mariola idzie się zdrzemnąć do pokoju a ja postanawiam pójść na basen położony w pięknym ogrodzie. Chłopiec od ręczników z uśmiechem zaprosił mnie abym sobie wybrał leżak a on zaraz przyniesie ręczniki. Po chwili zjawia się z górą ręczników i popielniczką. Za popielniczkę dziękuję, mówiąc, że nie palę. Na drugi dzień sytuacja się poniekąd powtarza: przychodzę, wymieniamy uśmiechy i po chwili młody człowiek przynosi stertę ręczników, ale gdy już ma położyć popielniczkę na stoliku obok, cofa rękę i mówi: -Och, przecież pan nie pali...

 Po dwóch dniach żegnamy sie z Yogyakarta i grubo przed świtem jedziemy na lotnisko, skąd znowu w podobnej baśniowej scenerii lecimy do Surabaya, drugiego po Dżakarcie miasta w Indonezji. Nasz "kontakt" w Surabaya ledwo mówi po angielsku. Jest bardzo elokwentny, lecz jesteśmy w stanie zrozumieć co najwyżej 30% tego, co mówi. My wszystko powtarzamy 3-4 razy, zanim do niego dotrze o co chodzi, ale i tak lepiej niż gdybyśmy mieli się męczyć w bahasa... Ruch na ulicach Surabaya jest jeszcze większy niż w Yogya. Wokół nas jest morze motocykli, które robią przeróżne manewry z pogardą dla jakichkolwiek zasad ruchu i bezpieczeństwa. 

Powoli krajobraz się zmienia z płaskiego na pagórkowaty. Wokół nas na stromych zboczach położone są pola uprawne tworząc niezwykły widok. Nasz hotel położony jest w górach na wysokości 2000 metrów. Atmosfera jest wiejska. Wieczorem idziemy na spacer wąską dróżką wijącą się wśród pól. W pewnym momencie dochodzi nas przepiękny kobiecy głos, który śpiewa modlitwę z pobliskiego meczetu. Ach ten widok, ten zapach i ten śpiew...

W nocy jest dość chłodno i cienki kocyk nie wystarcza - musimy założyć na siebie coś cieplejszego. Na szczęście wczesne wstawanie weszło nam już do krwi, bo dziś musimy znowu wstać w środku nocy czyli o 3:15. Jedziemy małą superterenową Toyotą na krawędź wulkanu Bromo. Jest zimno a ciemności rozświetla tylko ksieżyc w pełni. Lecz z wolna po drugiej stronie zaczyna przebijać czerwona poświata, aż wreszcie ukazuje się tarcza słońca, która szybko nabiera wysokości. Jednocześnie promienie słońca padają na grupę wulkanów i co chwila zmienia się ich oświetlenie. Widzimy 2 dymiące wulkany: najwyższy na Jawie Semeru co 15 minut wybucha puszczając gęstą chmurę dymu; drugi, mniejszy, wewnątrz krateru Bromo, nieprzerwanie dymi białym siarkowym pióropuszem. 

Po godzinie szóstej zjeżdżamy stromymi serpentynami na dno krateru i po tzw. Piaskowym Morzu jedziemy do podnóża mniejszego wulkanu. Tu przesiadamy się na małe indonezyjskie koniki i w tumanach kurzu pniemy się pod góre. W pewnym momencie musimy zsiąść z koni i na sam szczyt idziemy pieszo. Widzimy, jak z żółtej od siarki czeluści wydobywa się gęsty dym. Czuć siarkę. Inny świat!! 

Do Surabaya docieramy po 5 godzinach mocno strudzeni. Zatrzymujemy się w 5-gwiadkowym hotelu, ktory podobnie jak w Yogyakarta stanowi oazę spokoju a w naszym przypadku jeszcze dodatkową możliwość naciesznia się cywilizacją przed wyruszeniem na Borneo...

 

  • Świątynia Borobudur, Jawa.
  • Świątynia Borobudur, Jawa.
  • Borobudur, Jawa
  • Prambanan, Jawa
  • Świątynia Prambanan, Jawa
  • Krater Bromo o swicie
  • Krater wulkanu Bromo
  • Krater Bromo i wulkan Semeru, Jawa.
  • Krater Bromo
  • Na ulicach Surabaya, Jawa
  • Bromo, Jawa

Lot do Innego Świata trwa niecałą godzinę. Banjarmasin to całkiem spore miasto, które leży u ujścia wielkiej rzeki. Życie w dużej mierze toczy się tu na wodzie. Gmatwanina kanałów i dopływów stanowi ulice, przy których toczy się lokalne życie. Poranna toaleta też ma miejsce w rzece. Ahmed - nasz "kontakt" w Banjarmasin wynajmuje łódź i przed świtem ruszamy wodną ulicą na przejażdżkę. Widzimy jak ludzie się myją w rzece, robią pranie, myją dzieci. Przy każdym domu na małym molo stoi malutka drewniana budka - to ubikacja z "bezpośrednią kanalizacją" uchodzącą do rzeki. Nie byłoby w tym może i nic dziwnego, gdyby nie fakt, że stojący obok ludzie płukają sobie usta czerpiąc wodę prosto z rzeki... Gdy człowiek zgłodnieje, to może podpłynąć do pływającej restauracji, a gdy zabraknie komuś benzyny, do na rzece dryfują pływające stacje benzynowe... Ahmed zgłodniał, więc sternik bierze kurs do dryfującej warung. Tu już biesiaduje kilkuosobowa grupa turystów z Jawy, dla których superegzotyczne zakątki ich kraju bledną na nasz widok - wszyscy do nas machają przyjaźnie i robią nam zdjęcia ze wszystkich stron.  

Na śniadanie wracamy do hotelu, a następnie jedziemy na lotnisko, skąd polecimy w głąb wyspy. Czekamy na samolot i czujemy na sobie spojrzenia wszystkich obecnych tu pasażerów, a lotnisko jest dość sporych rozmiarów. Jest nasz samolot! Wśród odrzutowych Boeingów nawet tych troszkę mniejszych, nasza maszyna prezentuje się filigranowo. Do samolotu wchodzi około 20 pasażerów. Siedzimy na małych ławeczkach. Kabina pilotów jest cały czas otwarta. Po godzinie lądujemy w małej miejscowości Sanpit zagubionej pośrod wielkiej dżungli nad wielką rzeką. Pilot nie wyłącza silników. Parę osób wysiada, kilka wsiada, ktoś z obsługi lotniska wyciąga spod siedzeń pakunki i wsadza nowe. jeszcze 35 minut i lądujemy w Pangkalambuun nad rzeką Kumai. Wysiadamy na płytę lotniska otoczonego zewsząd tropikalną roślinnością. Jest bardzo gorąco. Wita nas sympatyczny młody człowiek o imieniu Harry. Jedziemy z nim nad rzekę. Tu, idąc po chybotliwych deskach miedzy domami stojącymi na wodzie, wchodzimy na łódź rybacką dostosowaną do celów turystycznych.  

Płynąc brązową rzeką wijącą się przez dżunglę przywołuję wspomnienia książek podróżniczych z dzieciństwa, a szczególnie "Tomka wśród łowców głów". Czytając ją nie przypuszczałem wówczas, że będę kiedyś tak blisko szlaku swojego ulubionego bohatera. Po 2 godzinach dopływamy do naszego schroniska zbudowanego na palach. Zostawiamy nasz bagaż, pijemy drinka i płyniemy dalej. Jesteśmy oczarowani przyrodą, a także bardzo zrelaksowni powolnym tempem rejsu. Nad samą rzeką skaczą małpy probiscis z wielkimi nosami. W pobliżu rzeki można je zobaczyć tylko rano lub wieczorem. Normalnie chowają się głęboko w dżungli. Mieszkają wyłącznie na Borneo i Sumatrze i nie ma ich w żadnym zoo na świecie. Tuż nad wodą przelatuje dzioborożec. Przed zmrokiem zaczynają nad nami latać potężne nietoperze - latające lisy, których rozpiętość skrzydeł dochodzi do 1 metra. Po ciemku docieramy z powrotem do obozu. Zapraszamy Harry'ego na piwo i razem jemy kolację. Najbardziej nam smakuje cała smażona ryba z miejscowej rzeki. Miejscowym zwyczajem jemy wszystko rękami. Nie wiem jak Harry to robi, że jest cały czysty, bo mnie raz po raz sos cieknie po dłoni w dół aż do łokcia. 

W nocy słyszymy różne odgłosy dżungli, ale najbardziej daje się we znaki hałas spowodowany ciągłym bieganiem makaków po dachu naszej chatki. Rano myjemy sie w zimnej wodzie i o 6 odpływamy. Przy promieniach wschodzącego słońca jemy na łodzi śniadanie - rosół z ryżem i smażony makaron z warzywami. Po półtorej godziny dopływamy do pierwszej stacji rehabilitacji orangutanów. 2 już czekają i na nasz widok podchodzą leniwie strojąc komiczne miny. Jeden spogląda na nas błagalnym wzrokiem wyciągając "ręce" aby go wziąć na ręce. Zachęcony gestem zaczyna się na mnie wspinać, ale w obawie o wiszący na mnie sprzęt fotograficzny oddaję go Marioli, ktorą szybko czule obejmuje. Po chwili wyraźnie go zafascynowały blond włosy Marioli. Dla Marioli to już stanowiło nadmiar wrażeń, więc przy pomocy pracowników stacji udało się go z powrotem postawić na ziemi. W międzyczasie nadchodzą jeszcze 2 i wspólnie trzymając je za "ręce" idziemy ścieżką przez gęsty las do platformy. 4 orangutany przez cały czas coś nowego wymyślają - a to jeden na drugiego wchodzi, a to próbują wchodzić na nas, to znowu się pokładają na ziemi aby je ciągnać.  

Przychodzimy pod platformę. Pracownicy stacji kładą na platformie kilka kiści bananów i zaczynają nawoływać małpy. Po kilkunastu minutach przybywają chuśtając się na lianach jak Tarzan. Wtem pojawia się potężny samiec ważący na oko ponad sto kilogramów. Wielkie gruczoły na policzkach jeszcze bardziej wyolbrzymiają jego głowę. Wszystkie orangutany z respektem usuwają się z platformy. Łącznie pojawia się 8 małp. chcąc zrobić dużemu samcowi dobre zdjęcie za blisko do niego podszedłem i ten robi w moją strone gwałtowny ruch. Szybko się wycofuję a pracownik wyjaśnia, że orangutan najprawdopodobniej wziął mój apart za jedzenie, które mu niosę. Więc dobrze, że mnie nie pogonił. Z orangutanami jesteśmy łącznie 3 godziny i gdy któryś zaczyna się do nas zbliżać, my się wycofujemy. Małpy maja nad nami liczebną przewagę , a ja z Mariolą jesteśmy jedynymi ludźmi z zewnątrz i takie spotkanie z dzikimi zwierzętami tego kalibru stanowi dla nas spore przeżycie. Orangutany powoli znikają w dżungli w poszukiwaniu bardziej urozmaiconego pożywienia niż banany.  

Wracamy na łódź. Robi się upał, więc z przyjemnością siadamy pod daszkiem a dodatkową ulgę przynosi chłodniejszy powiew od rzeki. Po godzinie wpływamy w węższą odnogę, która wkrótce robi się zupełnie czarna - to wpływ ciemnych roślin rosnących na dnie. Harry nam mówi, że w tej okolicy mieszka sporo krokodyli, więc je wypatrujemy, ale bez skutku - otacza nas tylko gęsta ściana zieleni o wielu odcieniach. O 13:30 docieramy do najstarszego na Borneo ośrodka dla orangutanów. Do karmienia mamy jeszcze półtorej godziny, więc idziemy na długi spacer w towarzystwie pracownika stacji, który jest Dayakiem. Dayak świetnie zna się na wszystkim, co wokół rośnie: ta roślina jest dobra na ból zęba, liście tej na malarię, a ta poluje na owady - zamyka się wieczko nad dzwonkowatym woreczkiem i nawet kilkucentymetrowy owad nie ma szans. Słońce praży niemiłosiernie. Ponieważ profilaktycznie mamy na sobie długie spodnie i koszule z długimi rękawami, to te lepią się nam do ciała.  

Wtem zauważamy, że z naprzeciwka idzie samica z dzieckiem. Nasz Dayak szybko wysuwa się przed nas i ręką daje znak abyśmy się cofnęli, a Harry nam wyjaśnia, że ta samica lubi być agresywna... Pracownik uderzając meczetą o drzewa próbuje ją odstraszyć, lecz ta nic sobie z tego nie robiąc dalej zmierza w naszą stronę. Dayak błyskawicznie zrywa czcinę i śmigając nią w powietrzu naciera na małpę. Przez chwilę słychać szamotaninę w gęstwinie. Serce nam podchodzi do gardła.  Po czym z gęstwiny wyłania się szczerzący zęby w uśmiechu Dayak, tłumacząc przez Harry'ego, że orangutana mógł przyciągnąć widok mojej kamery i ewentualnie zawartość mojego plecaka.  Choć orangutany są z reguły spokojne i nigdy nie gryzą swoich ofiar, to obdarzone wielką siłą umieją z niej zrobić odpowiedni pożytek. Wiemy o tym i wolimy zachować bezpieczną odległość w takich przypadkach.  

Docieramy do platformy, na której urzęduje już parę samic z młodymi. Scenariusz się powtarza, bo w pewnym momencie też na lianach spuszcza się ogromny samiec. Jesteśmy otoczeni 10 orangutanami, ale najwiekszy respekt, podobnie jak i reszta wielkich małp, czujemy przed dorodnym samcem. Stale jesteśmy w ruchu starając się utrzymać bezpieczną odległość. Malajskie słowo orang-utang znaczy po prostu człowiek lasu, co nabiera szczególnego znaczenia gdy obserwujemy jakże ludzkie zachowanie tych miłych stworzeń… ich mimikę, ciekawość, wzajemne stosunki... 

Pora wracać do łodzi. Idziemy w upale 2 km przez dżunglę, więc z radością witamy cień na łódce i powiew wiatru. Częstujemy Harry'ego rumem, który bardzo mu smakuje. Mimo, że za namową żony przeszedł na Islam, to w głębi duszy jest jednak hindusem. Przed nami 4-godzinny rejs do obozu. Na krótko przed zachodem słońca na drzewach rosnących nad rzeką zaczynają się pojawiać "nosacze" i makaki a nad nami latają potężne nietoperze. Harry nam opowiada o swojej rodzinie i miejscowych zwyczajach - musiał "wykupić" żonę za niebagatelną sume $2000! Tego typu zwyczaje zmieniają się  z wyspy na wyspę, bo np. na Sumbawa nasz przewodnik ze zdziwieniem stwierdził, że to jemu rodzina żony musiała wypłacić podobną sumę. 

Czwartego dnia wyruszamy przed świtem do Pangkalanbuun aby zdążyć na samolot do Banjarmasin, skąd mamy polecieć do Surabaya, a stamtad do Denpasar - zapowiada się dłuuugi dzień. Małym śmigłowcem docieramy do Banjarmasin i teraz czekamy na nasz samolot do Surabaya. Czas mija a samolot nie nadlatuje, a nas czeka jeszcze jedna przesiadka... Naszą trudną sytuacją zainteresował się sam kierownik lotniska - w Indonezji dobrze jest być Europejczykiem - dzwoni na lotnisko w Surabaya, że z Banjarmasin spóźnionym samolotem przyleci dwoje białych pasażerów. Wychodzi z nami na płytę i osobiście dopilnowuje, aby naszą walizkę umieścić na samej górze. Kiedy lądujemy w Surabaya, słyszymy nasze imiona przez megafon, więc pędzimy do naszej bramki. Z przeciwnej strony przez tłum przedziera się pracownik lotniska z naszymi kartami pokładowymi - nietrudno nas w tłumie rozpoznać - i pomaga nam torować drogę do wyjścia. Przed schodami do samolotu tłumaczymy jeszcze, że nasz bagaż jest w tamtym samolocie. Ktoś kogoś wysyła i po chwili przyjeżdża nasza walizka, którą pakują do luku bagażowego. Ufff! Za półtorej godziny jesteśmy już w naszym hotelu w Denpasar. Kolacja, relaks i spać... 

  • Borneo, rezerwat Tanjung Puting.
  • Orangutan, południowe Borneo.
  • Borneo
  • Borneo, rezerwat Tanjung Puting.
  • Gibon, południowe Borneo.
  • Samica orangutana z dzieckiem, Borneo
  • Borneo

Ta wyspa w kształcie ośmiornicy od dawna wzbudzała mą ciekawość a teraz nie mogę uwierzyć, że za godzine postawię tam nogę. Lądujemy w Ujung Pandang. W oddali rysują się wysokie góry. Miejsca, przez które jedziemy są niezwykle malownicze. Po lewej stronie jest morze, a konkretnie Cieśnina Makassar oddzielająca południową "mackę" Celebesu od Borneo. Na wodzie stoją wysokie bambusowe wieże, z których rybacy zarzucają sieci. Wiekszość domów ma charakterystyczną budowę. Zbudowane są na palach. W ten sposób cały dom jest łatwo wentylowany a pod spodem jest dużo cienia i dużą część dnia ludzie tam właśnie spędzają. Po prawej stronie z płaskich pól ryżowych wyrastają pionowo pojedyncze wzniesienia - widok jedyny w swoim rodzaju!! Po 3 godzinach jazdy krajobraz wyraźnie się zmienia i zaczynają się wąskie i kręte górskie serpentyny. 4-godzinna jazda po nich przyprawia nas prawie o mdłości, więc radośnie witamy cel naszej dzisiejszej podróży: stylowy hotel z tradycyjnymi domami tom-konan w pobliżu miasteczka Rantepao. Na kolacje próbujemy miejscowych przysmaków: wino palmowe (osobliwy smak - nie dziwię się dlaczego nie zdobyło rynków światowych), wieprzowinę zapiekaną w bambusie i zupę z ogona bawoła. Zupa była najlepsza. 

Jednym z największych ewenementów etnicznych dzisiejszej Indonezji jest lud Tana Toraja zamieszkujący środkowy Celebes. Jak głosi legenda przybyli tu przed wiekami na łodziach, ktore odwrócili do góry dnem zmieniając je w domy - to by poniekąt tłumaczyło osobliwy i niespotykany kształt ich domów i spichlerzy na ryż. Największą osobliwość ich życia stanowią jednak praktyki pogrzebowe. Torajowie nie grzebią zmarłych w ziemi... Gdy umrze członek rodziny przechowuje się go w domu czasem aż przez rok. Zwykle nieboszczyk leży podwieszony pod sufitem i traktuje się go przez ten okres jak osobę nie zmarłą, lecz chorą. Następnie urządza się pogrzeb, na który w zależności od zamożności rodziny zaprasza sie nawet setki członków rodziny z najdalszych zakątków. Stypa trwa czasem i 2 tygodnie a przyjezdni przywożą jako podarunki setki świń i bawołów, ktore zabija się rytualnie w czasie niekończącej się uczty. Bardziej majętni obywatele chowają zmarlych w murowanych grobowcach (obowiązkowo nad ziemią) lub w wykutych wielkim nakładem sił wnękach w skałach, których jest tu mnóstwo w okolicy. Bardziej ubodzy wkładają ciala zmarłych do grot lub wielkich drewnianych trumien, często bogato zdobionych. Gdy minie około 5 lat i z butwiejącego ciała zaczną wychodzić kości, wówczas czyści się je z resztek i wstawia do trumien wiekuistych, ktore zawiesza się wysoko na skałach. W takim jednym wiszącym grobie często są szczątki całej rodziny. Gdy umierają małe dzieci, ich ciała chwa sie w dziuplach drzew, a te z czasem zasklepiają się tworząc naturalny grób i w ten sposób jej mały mieszkaniec na zawsze łączy się z naturą. 5 lat później podróżując po Madagaskarze spotkałem się dwukrotnie z podobnymi praktykami, ale jakby nie było najliczniejsze plemie malgaskie, Merina przybyło na Madagaskar około 2000 lat tem właśnie z wysp dzisiejszej Indonezji... 

Nasz miejscowy przewodnik, Joko znający dobrze lokalne zwyczaje za pieniężny podarunek w wysokości 100 000 rupii wprowadza nas na ceremonię jako specjalnych gości.  Okres lata, czyli pory suchej jest akurat najlepszym okresem na pogrzeb i przechowywane przez wiele miesięcy zwłoki chowa się właśnie teraz. Jest to bardzo wystawny pogrzeb - znak, że zmarły pochodził z zamożnej rodziny. Około 200 osób w tradycyjnytch strojach siedzi w prowizorycznie zbudowanych szałasach bez ścian, dzięki czemu jest dobry przewiew, jakże potrzebny, zważywszy, że szałasy umieszczone są wokół dziedzińca, nad którym unosi się zapach krwi i wnętrzności, bowiem kilku rzeźników niestrudzenie oporządza dziesiątki zabitych świń i bawołów. Co kilka minut przez dziedziniec przechodzi barwny orszak innego klanu z kondolencjami i podarunkami w postaci wielkich świń o czarnej sierści, które niesione są na bambusowych drągach i piszczą wniebogłosy.  Wielkim zaszczytem dla gospodarzy jest podarunek w postaci bawoła, zwłaszcza jeśli jest koloru białego - bo jego cena jest równa 3-4 czarnym. Siadamy na platformie dla specjalnych gości a nad nami leżą zwloki zmarłego pół roku wcześniej członka rodziny. Zostajemy poczęstowani kawą i ciastkami, które są miejscową specjalnością.  

Innego dnia robimy obchód miejscowych cmentarzy, czy raczej miejsc pochówku, bo są one bardzo rozrzucone. Joko prowadzi nas w górę wąską ścieżką tuż przy skałach. Naszym oczom ukazują się stare rzeźbione trumny zawieszone nad przepaścią. Niektóre są już mocno nadgryzione zębem czasu i przez wielkie dziury wyzierają ludzkie piszczele i czaszki. Na samej górze jest pieczara, w której stoi szereg starych drewnianych trumien, z których wysypują się ludzkie kości... Przy trumnach leży jedzenie i butelki po coca-coli - to dla zmarłych. W wielu miejscach pochówku stoją prawie ludzkiej wielkości kukły tau-tau. które reprezentują podobizny zmarłych.  

Innym razem Joko nas zabiera na pieszą wycieczkę po okolicy. Idziemy przez pola, góry i dżunglę, w której co chwilę ukazuje się jakaś wieś z molowniczo wkomponowanymi w krajobraz tradycyjnymi domami tongkonan. Idąc obserwujemy życie: tu kobiety niosą ciężkie tobołki, tam chłopiec myje pieczołowicie bawoła - pewnie jako prezent na pogrzeb, to znowu dwaj mali chłopcy przywiązawszy na sznurku 2 potężne żuki latają nimi jak samolotami na uwięzi. Ponieważ stoją za blisko siebie, to oba owady się zaplątują. Naszą uwagę zwraca chłopiec karmiący bialego bawoła ręką patrząc mu prosto w oczy. Joko nam tłumaczy, że robi się tak aby bawoła przyzwyczaić do takiej rutyny, aby się nie bał gdy zostanie rytualnie zabity w czasie pogrzebu. Wówczas kat  podrzyna mu gardło patrząc mu też prosto w oczy. Mieliśmy sposobność zobaczyć taką scenę w czasie wspomnianej stypy, ale świadomie zrezygnowaliśmy. Ciekawa rzecz, że o ile na Bali często widzieliśmy bawoły przy pracy na polach, to na Celebesie służą tylko jako maskotki, które się zjada na stypie. 

Trafiliśmy też na targ w Rantepao. Wieprzowina cieszy się tu największym powodzeniem. Nic więc dziwnego, że Torajowie nigdy nie przeszli na Islam - ewidentnie smak wieprzowiny przemawia do nich bardziej niż mądrości Mahometa. Joko zwrócił naszą uwage na starsze kobiety, które stale coś przeżuwały. Okazało się, że pewien gatunek orzechów zmieszany z tytoniem tworzy wspaniałe ciasto na ciasteczka, będące miejscowym rarytasem. A oba składniki miesza się w ustach starych kobiet...  Wypluwaną masę formuje się w kulki, suszy i już są gotowe do spożycia. Na pytający wzrok Joko czy mamy ochotę spróbować, wymawiamy się, że jesteśmy na diecie :-) 

W jednej z wiosek trafiamy do szkoły podstawowej. Wszystkie dzieci ubrane są w jednolite mundurki: białe bluzki lub koszule i czerwone spódnice lub spodenki. Jest tylko kilka klas i pani dyrektor zarządza krótką przerwę i oprowadza nas po szkole. Dzieci na nasz widok są bardzo podniecone, więc z lekcji i tak by nic nie wyszło. Na koniec robimy sobie wszyscy razem pamiątkowe zdjęcia i na dużym globusie pokazujemy skąd jesteśmy. -O Polandia! To ten kraj, który ma taką samą flagę jak my tylko na odwrót - od razu nas kojarzą.

  • Wieze do polowu ryb, Celebes.
  • Celebes, Indonezja
  • Tana Toraja, Celebes
  • Celebes
  • Celebes, domy tongkonan
  • Celebes
  • Drewniane groby, Celebes
  • Drewniane groby, Celebes
  • Drewniane groby na Celebesie.
  • Miejsce pochówku, Celebes
  • Celebes, skalne groby
  • Celebes, drewniane groby Tana Toraja
  • Szkola w Tana Toraja, Celebes
  • Dzis byla fajna lekcja...
  • Tana Toraja, Celebes
  • Tana Toraja, Celebes
  • Czekajac na swoja kolej...
  • Wielkie zarcie, Celebes
  • Prezent trzeba zapakowac.
  • Tana toraja, stypa
  • Stypa trwa...
  • Celebes, tarasy ryzowe.
  • Celebes
  • Wsi spokojna, wsi wesola...
  • Poludniowy Celebes

 

Być w Indonezji i nie odwiedzić smoka-kuzyna z Komodo, to tak jak być w Rzymie nie widziec papieża. Smoki z Komodo to największa na świecie odmiana waranów. Mierzą 3 metry i ważą 120 kg. Ich żarłoczność jest legendarna. W ciągu pół godziny potrafią pożreć wraz z kopytami i rogami dorodnego jelenia. Za jednym posiedzeniem zjadają porcję równą połowie ich wagi. Ten szczególny gatunek zamieszkuje tylko 3 małe wysepki należące do Indonezji: Komodo, Rinca oraz zachodnią część Flores. 

Wcześnie rano lecimy śmigłowym samolotem do miasteczka Bima na wyspie Sumbawa. Lotnisko jest małe i bagaż bierze się prosto z samolotu. Nowa wyspa - nowe krajobrazy. W mieście robimy jeszcze małe zakupy - parę butelek piwa - i to trzeba wiedzieć gdzie, bo Sumbawa jest bardzo muzułmańska. Następnie przez góry wąską drogą jedziemy do portu. Po 2 godzinach jesteśmy na miejscu. Załoga liczy 4 osoby plus kucharz, którego wzięliśmy po drodze, plus nasz przewodnik - innymi słowy dajemy zarobić sześciu osobom przez 3 dni.  

Zjadamy pyszny lunch na stateczku - zdążyliśmy zanim zaczęło zdrowo kołysać. Nawet pójście do toalety stanowi problem. Trzeba się dobrze trzymać, aby nie wypaść za burtę. W pewnym momencie większa fala rozbija się o burtę i mnie zalewa od stóp do głów. Schodzimy pod pokład i kładziemy się na kojach. Jest duszno, ale mniej się odczuwa skutki kołysania.Po 3 godzinach wpływamy na spokojniejsze wody. Z ulgą wychodzimy na pokład i rozwieszamy mokre ubranie. Jemy pyszną kolacje, którą nasz kucharz nie wiadomo jak przyrządził  na woku na rufie kołyszącej się łodzi, a posiłek składał się z 4 gorących dań! Częstujemy piwem naszą załogę, a oni w rewanżu nalewają nam jakiejś pardzo dziwnej wódki, którą wypijamy w imię przyjaźni polsko-indonezyjskiej. No, niby wszyscy muzułmanie a gorzałę piją niegorzej od nas... 

Zarzucamy kotwicę w zacisznej zatoce u brzegu Komodo. Oglądamy rozgwieżdżone niebo i idziemy spać. Budzimy się przed świtem. Na śniadanie kucharz robi nam wspaniałe placki z bananami. Załoga podnosi kotwicę i za 20 minut podpływamy do Komodo. Odczuwamy takie podniecenie jakbyśmy za chwile mieli się spotkać oko w oko z King Kongiem. Prowadzi nas młody ranger uzbrojony w rozwidlony kij - domyślamy się, że w razie ataku będzie nas nim bronił do ostatniej kropli krwi. Słońce nieźle grzeje. Po godzinnej wędrówce natrafiamy na pierwszy okaz. Wieki smok leży nieruchomo i tylko powoli mruga oczyma. Tak wspaniale zlewa się z otoczeniem, że o mało co na niego nie wchodzę. Na tym właśnie polega taktyka ataku smoków z Komodo - ofiara często sama wpada im w łapy zakończone wielkimi jak sztylet i ostrymi jak brzytwa pazurami. Druga metoda polega na cichym i powolnym skradaniu się do niczego nie podejrzewającej ofiary i zatopieniu w jej ciele nasączonych trucizną wielkich kłów. Ofiara z reguły zdąży uciec, ale wkrótce poczuje skutek jadu a komodo są cierpliwe i wiedzą, że prędzej czy później i tak padnie ich łupem. Po chłodnej nocy waran musi "naładować baterie" leżąc na słońcu i choć ten wygląda , że jeszcze mu daleko do "mocy optymalnej", to ranger nas ostrzega aby się do niego nie zbliżać.  

Kilkaset metrów dalej zauważamy następnego smoka. Ten jest już bardziej aktywny. Co chwile wypuszcza  długi rozwidlony język, który obok słabego wzroku, jest  narzędziem jego głównego zmysłu - zmysłu smaku. Warany nie mają węchu ani słuchu, więc polegają głównie na swoim języku. Z czym większą częstotliwością się on porusza, tym lepiej "smakują" swoją potencjalną ofiarę. Obserwując smoka domyślam się, że mu musimy smakować, na razie tylko na odległość :-) Teraz powoli rusza w naszą stronę, więc my się wycofujemy nie chcąc stać się jego lunchem. Idąc dalej przez las widzimy dziką świnię - to coś bardziej odpowiedniego dla warana, niż my, kościści Europejczycy. Cykl pokarmowy na Komodo jest mniej więcej taki: najpierw dorosłe dzikie świnie zjadają smocze jaja i małe smoki a później, gdy te dorosną, zjadają duże dzikie świnie, więc wszyscy są kwita. 

Widzimy trzeci okaz, który powoli zagłębia się w gęstwinie lasu. Przez chwilę idę z kamerą jego tropem, lecz wkrótce daję za wygraną, bo podczas, gdy on się zgrabnie przemyka tuż przy ziemi, to mnie zatrzymuje coraz gęściej rosnący busz. Czas wracać do łodzi. Czeka nas długa podróż powrotna, na szczęście morze jest spokojniejsze i na sucho docieramy na Sumbawa. Jedziemy z powrotem przez gory do Bima. Mamy teraz troche więcej czasu, więc od czasu do czasu przystajemy by oglądnąć różne ciekawostki. Jedną z nich jest plantacja orzeszków ziemnych. Na surowo zaraz po wyciągnięciu z ziemi smakują bardziej jak zielony groszek niż orzechy. Sumbawa jest pełna kóz. Wszystkie są takie filigranowe, i takie śliczne, i chętnie się dają pogłaskać, a futerko mają takie aksamitne i tulą się do człowieka jak pieszczotliwy kiciuś. I aż strach pomyśleć, że się je zjada jako satay... 

Nim rozstaliśmy się z naszą zalogą, to dla każdego przygotowaliśmy napiwek zapakowany do prowizorycznie zrobionych z kartek papieru kopert. Najbardziej zaskoczony takim obrotem sprawy był nasz kucharz, którego na dodatek Mariola bardzo chwaliła za pyszne jedzenie i zapytała o przepis na placki z bananami. Kucharz, któremu aż oczy się szkliły od miłego potraktowania go, oznajmił, że rano przyjdzie do naszego hotelu i nam zrobi placki na śniadanie i... słowa dotrzymał. Siedzimy więc w hotelowej restauracji i pałaszujemy ze smakiem pyszne placki. Obok siedzą jacyś Holendrzy, przyglądają się menu i ukradkiem spoglądają w naszą stronę. Gdy podchodzi do nich kelnerka, dyskretnie wskazują na nas i chcą zamówic to samo, ale kelnerka oznajmia: -Bardzo mi przykro, ale ci państwo mają własnego kucharza... Do dziś z rozrzewnieniem wspominam ten moment :-) 

Gdy przybywamy na lotnisko, okazuje się, że nasz samolot się spóźni parę godzin. Zamiast czekać w dusznym budynku, kładziemy się  na trawce przy pasie startowym. Co chwila ktoś podchodzi by z nami pogadać łamanym angielskim. Jakiś pracownik lotniska oferuje, że przywiezie nam z domu piwo. Za pół godziny wraca, ale jako, że jest ciepłe zanosimy ja na pół godziny do lodówki w poczekalni. Ląduje jakiś samolot. Tak, to nasz, ale leci jeszcze na jakąś wyspę, będzie  z powrotem za godzinę. Na Bali dolatujemy spóźnieni 5 godzin. 

Nim udamy się w długą podróż powrotną, mamy jeszcze parę dni relaksu na Bali i czas na uporządkowanie notatek. Z perspektywy czasu możemy dziś powiedzieć, że spośród wszystkich odwiedzanych przez nas  dotychczas krajów, Indonezja zajmuje w naszym prywatnym rankingu pierwsze miejsce. Ten osobliwy kraj jest niezwykle zróżnicowany etnicznie, kulturowo, geograficznie, ma ciekawą historię, przyrodę i miłych ludzi, którzy ukradną wam uśmiech...

  • Smok z Komodo
  • Kuzyn z Komodo
  • Sumbawa, Indonezja.

Zaloguj się, aby skomentować tę podróż

Komentarze

  1. koniczyna
    koniczyna (14.01.2016 14:47) +1
    Świetna relacja! Wspaniała podróż!
    Indonezyjska część Borneo jest i na mojej liście, dlatego z wielkim zaintereswoaniem tu zajrzałam.
    Dla mnie zbyt mało zdjęć, taka fascynująca i zróżnicowana podróż, zasługuje na więcej.
    Pozdrawiam.

  2. travelaround
    travelaround (07.02.2014 14:31) +1
    wspaniała podróż, pozazdrościć odwiedzenia takich zakątków:)
  3. calisto
    calisto (26.08.2013 16:43) +1
    heheh "plusem takiego stanu rzeczy były niskie ceny za przelot i pobyt" - podobnie sobie tłumaczyłam wyjazd dzień po trzęsieniu ziemi w Birmie i zamieszki w BKK :))
    Wciągająca relacja i piękna podróż.
  4. latyn20
    latyn20 (23.07.2013 13:36) +1
    Usunąłem tylko swoje niedopatrzenie ;-)
  5. pan_hons
    pan_hons (02.05.2013 23:49) +1
    Zazdroszczę pięknej i pełnej atrakcji wyprawy:) Fantastyczna podróż! Indonezja to dla mnie marzenie, ale jeszcze nie do spełnienia ze względu na koszty. To jednak droga wyprawa, szczególnie te liczne samoloty i wielkie odległości jakie trzeba pokonywać....Ale kiedyś mam nadzieję, że mi się uda:) Indonezja to wspaniały kraj, niezwykle bogaty kulturowo, w zasadzie każda z większych wysp mogłaby być osobnym państwem. Te zróżnicowanie właśnie mi się tam podoba:) Przez to właśnie Indonezja przypomina Indie - czyli tak samo państwo niczym subkontynent. Fajnie, ze wam choć trochę udało się ujrzeć z Indonezji, ale ogrom kraju aż kusi, aby tam wrócić:)
    Bogata w szczegóły relacja, aż wielka szkoda, że zdjęcia nie dorównują jej ilością...Aż chciałoby się oglądać i oglądać te cuda z Indonezji:) Ale rozumiem, że podróż była 10 lat temu oraz to, ze ty skupiasz się na filmach. Może kiedyś powrócicie do Indonezji? Tego Wam serdecznie życzę:) Pozdrawiam!
  6. hooltayka
    hooltayka (23.02.2013 4:41) +1
    Świetna relacja i wiele znajomych miejsc.
    Serdecznie pozdrawiam-)
  7. adamp54
    adamp54 (04.01.2013 12:47) +1
    Fascynująca podróż - jako jedyny (z zamieszczonych dotychczas kolumberowych podróży) byłeś w indonezyjskiej części Borneo. To musiała być prawdziwa przygoda orangutany z bliska.
    Dałem chyba dziesiątki plusów za zdjęcia - choć wolałbym nieco mniejsze nasycenie barw ...

    Pozdrawiam
  8. a_evermind
    a_evermind (01.06.2012 8:33) +1
    Faktycznie mamy nieco odmienne spojrzenie na tę część świata :-) Dla mnie absolutnie na pierwszym miejscu jest Nowa Zelandia, która zostawia daleko w tyle wszelkie inne piękne zakątki. A teraz marzę o Ameryce Południowej, znajdującej się na mojej liście "do obowiązkowego zobaczenia". Twoje podróże w tamte rejony, opisy i foty są dla mnie dodatkową mobilizacją do zbierania sił i środków, by tam jechać.

    Ale wracając do Indonezji: Twoje zdjęcia oceniłam już dawno temu, czym byłam zaskoczona nie mogąc dzisiaj dodać plusików :-) Teraz ponownie przeczytałam opowieść i już wiem skąd nasze odmienne opinie o Bali: byłam tam niemal 10 lat po Tobie. To kawał czasu dla tego miejsca, niestety czas działa tu wybitnie na niekorzyść. Zniszczona przyroda (to mnie najbardziej bolało), hałas, ścieki, śmieci i tłumy rosną z każdym rokiem, aż strach pomyśleć w co zmieni się Bali za dekadę lub dwie.. Od wielu osób w Polsce słyszałam, że to raj na ziemi, dlatego moje rozczarowanie mnie samą bardzo zaskoczyło. Zrozumiałam jednak, że wyspa mocno się zmieniła i nie jest już taka jak ją pamiętasz Ty i inni ludzie, którzy byli tam wiele lat temu. Ciekawe jak teraz byś ją ocenił..
    Poza tym zazdroszczę wizyty na Komodo i spojrzenia w oczy smokom :-) Nam nie udało się tam dojechać, gdyż na Lomboku trochę się struliśmy i nie mieliśmy sił na 4 dniową wyprawę łodzią bez dostępu do słodkiej wody.

    Aha: moja podróż trwała miesiąc (18.02.-18.03.2012).

    Pozdrawiam serdecznie ze Śląska :-)
  9. entourager
    entourager (25.04.2011 7:51) +1
    Ciekawe jest to, że Indonezja nigdy nie siedziała mi w głowie jako miejsce z top listy, a dzięki Twojej relacji odbieram ją niezwykle 'zielono'. Odnoszę też takie wrażenie, że są miejsca gdzie jesteś sam ze sobą, ale też i takie, gdzie od ludzi uciec się nie da. A więc możliwość wyboru otoczenia ......
    Gratuluję wyprawy, relacji i zdjęć, nawet jeżeli skanowane.
  10. czarmir1
    czarmir1 (22.04.2011 17:32) +1
    Piękna wyprawa jak zwykle ciekawie opisana z bardzo ładnymi zdjęciami. Ale mało kto ma tyle czasu, który można przeznaczyć na taką długą podróż. Moje 2 tygodnie przeznaczę niedługo przede wszystkim na Bali i może jeszcze coś, ale to się jeszcze zobaczy... :-)
    Pozdrawiam :-)
  11. s.wawelski
    s.wawelski (04.02.2011 3:11) +1
    Zapraszam, zapraszam, bardzo mi milo bedzie :-)
  12. lanka
    lanka (04.02.2011 0:32) +1
    Ha, zaczęłam, następne dni albo czytam Smoka albo piszę swoje.
    Na jedno i drugie doby zabraknie.
  13. asta_77
    asta_77 (24.01.2011 19:03) +1
    No Ty zobaczyłeś Borneo i Celebes - my mieliśmy niecałe dwa tygodnie niestety, więc nawet nie robiliśmy takich ambitnych planów - szkoda - może następnym razem ;)
  14. treize
    treize (29.12.2010 12:02) +1
    Grudniowe przedpołudnie wypełniłam Twoją ( jak zwykle niezwykłą )
    egzotyką - Smoku :)
    Miło było tutaj wrócić :)
  15. s.wawelski
    s.wawelski (16.12.2010 23:15) +1
    Myślę, że się nie zawiedziesz :--)
  16. treize
    treize (16.12.2010 22:17) +1
    Pozostałe wyspy odwiedzę niebawem :)
    Na pewno są niemniej ciekawe :):)
  17. s.wawelski
    s.wawelski (15.12.2010 17:06) +1
    Tak, to osobliwe miejsce! Pogrzeby są tam niej huczne niż śluby.
  18. treize
    treize (15.12.2010 13:37) +1
    Smoku ,dzięki Tobie poszerzyłam wiedzę o celebracji śmierci
    na Celebesie.
    Pozdrawiam :)
  19. anja_1
    anja_1 (26.10.2010 21:56) +1
    Świetny opis i jeszcze lepsze zdjęcia. Pozdrawiam serdecznie
  20. kubdu
    kubdu (16.10.2010 22:25) +1
    Na cześć przyjaźni polsko- indonezyjskiej hip hip hura.
  21. bartek_sleczka
    bartek_sleczka (13.10.2010 11:24) +2
    Smoku, miałem co czytać i co oglądać... Właściwie wszystko już ktoś wcześniej napisał, więc tylko powiem:
    ŚWIETNE pod każdym względem.
    Pzdr/bARtek
  22. amused.to.death
    amused.to.death (04.10.2010 21:26) +1
    Ha! I zdjęcia też obejrzałam - rewelacja! Bardzo, ale to bardzo zachęcające jest to wszystko...
  23. amused.to.death
    amused.to.death (04.10.2010 21:08) +1
    A jednak zaczęłam nadrabianie zaległości od Indonezji - nie wiem, może dlatego, że to jeden z krajów, które chciałabym odwiedzić. Jako że zdecydowanie planuję powrót do Azji (chociaż kto wie co z tego wyjdzie) to bardzo mnie ta relacja zainteresowała, bo właśnie Indonezja to jeden z tych krajów, które chciałabym odwiedzić.

    Co do Putu, który NIEpomagał się targować, to mam wrażenie, że tak często jest z miejscowymi - ty liczysz na to, że jest z tobą i pomoże, a on myśli, że ty 'biały i bogaty' i nie ma co...

    Historia z kucharzem rewelacyjna! A czy w końcu dostaliście przepis na te placki, bo strasznie jestem ciekawa co to było:)

    Jeśli chodzi o kołysanie na łodzi to ja wręcz to uwielbiam i nigdy nie nie cierpię na chorobę morską - nie wiem co by było gdyby wszystko latało, a ja spadała z łóżka, ale takie mocniejsze kołysanie jest bardzo fajne:)

    A teraz biorę się za oglądanie zdjęć!
  24. freemarti
    freemarti (25.09.2010 23:11) +1
    Smoku, w trakcie oglądania zdjęc z Celebesu spożywałam kolację i nie mogłam zaplusowac. Rozumiesz, to było przygotowanie do kolacji wg tubylców a moja składała się wyłącznie z roślin.
    DZiękuję za tą podróż czułam się tak jakbym tam była.
    Pozdrawiam i zajrzę niebawem do Maroka bo to juz od dawna w moich planach uwzględniam ale ciagle mi jakoś nie po drodze.
  25. freemarti
    freemarti (25.09.2010 21:09) +2
    nawet nie wiem jak to sie stało, że juz sie skończyło moje oglądanie ?
    świetnie sie to czyta a ogląda jeszcze lepiej :))
  26. s.wawelski
    s.wawelski (24.09.2010 21:58) +1
    Reniu, dziękuję Ci bardzo za jakze miłą recenzję :-)

    Smokom, co prawda, siarka nieobca, ale z różnych względów niemile ją wspominamy :-)

    Co do kołysania i siedzenia pod pokładem, to odpisałem Kuniowi na jego profilu, wiec poniekad ta odpowiedz gdzieś tam przepadła w milionie innych - wiadomo Kuniu jest tu postacią bardzo popularną i wszyscy do niego chętnie wypisuję listy i liściki :-) Otóż, to byla mala kilkunastoosobowa łódź i dokuczało nam bardziej sam wiatr, stale chlustająca woda na pokład i zmęczenie niż sama choroba morska. Jezeli jest tylko kołysanie to leżenie zwykle bardzo pomaga i nam tez sie zrobiło lepiej - tzn. wypoczelismy i wyschnęliśmy. Najgorsze chwile przeżyliśmy podczas rejsu po Oceaniue Lodowatym w Australii w czasie przeprawy tylko okolo 70 km z Wyspy Kangurow na stały ląd. Dość sporej wielkości prom (bral kilkadziesiat samochodów na pokłąd - tak dla porównania) miatal sie na falach do tego stopnia, ze wewnątrz wszystko chodziło. Przód raz po raz unosił się kilka metrów nad wodę i z impetem walił z powrotem w spienoną wodę. Koszmar!! Kazde takie udorzenie bylo po prostu fizycznie bolesne, o pokręconym błędniku nawet nie wspominając.
  27. renata-1
    renata-1 (24.09.2010 19:03) +1
    nie zdążyłam wcześniej wpisać się pod całą podróżą. Co do zdjęć z Celebesu - gdybym widziała to na żywo, to moja reakcja mogłaby być ... nieciekawa. Świątynie robią wielkie wrażenie, opisane obyczaje są wielce interesujące, zawsze podobały mi się zdjęcia pól ryżowych Bali, ale bardzo, bardzo, bardzo podoba mi się wulkan, piękne zdjęcia, a uroku dodaje wschód słońca (no a zapach siarki nie powinien być Smokowi obcy).

    Co do schodzenia pod pokład w czasie bujania (nawiązuję do wypowiedzi Kunia), to zdania chyba są podzielone, a może po prostu każdy reaguje inaczej. Kiedy płynęliśmy na Islandię też bujało, zaczął się ruch do toalety, za burtę i do pokładowego lekarza, który oprócz podawania tabletek (różnych w zależności od tego czy już się było w toalecie czy nie) zalecał leżenie. Mi to pomogło, na pokładzie, gdy widziałam jak burta się unosi i opada to wraz z nią zaczynał się unosić i opadać mój żołądek i to co w nim. A nie było sztormu, o którym jednak wolę nie myśleć.
    pozdrawiam gorąco
  28. s.wawelski
    s.wawelski (21.09.2010 22:37) +1
    Zapraszam, zapraszam :-)
  29. renata-1
    renata-1 (21.09.2010 22:11) +1
    nie tylko smoki i dzieci tu widzę, ale wrócę tu
  30. aga-foto
    aga-foto (30.08.2010 15:19) +1
    Witaj smoku... dlugo tutaj nie zagladalam, a tu prosze taka niespodzianka, wlasnie wybieram sie do Indonezji i chlone wszystko co zostalo o niej juz napisane, jak tylko znajde chwilke zapoznam sie z Twoja relacja i poogladam zdjecia, rowniez milosniczka Tomka :)
  31. renataglin
    renataglin (25.08.2010 2:34) +1
    Przyzwyczaiłeś nas Smoku do egzotycznych podróży i bardzo plastycznych z nich relacji :)
    I tym razem miło było razem podróżować, tylko szkoda, że tak krótko :)
  32. milanello80
    milanello80 (22.08.2010 23:24) +1
    no i oczywiście nawiązanie do klasyki. Za samo wspomnienie o Szklarskim i jego Tomku należy się punkt. Za relację zdecydowanie więcej :)
  33. milanello80
    milanello80 (22.08.2010 23:23) +1
    Gorąco Cię namawiałem na zamieszczenie tej relacji i się doczekałem. Wielokrotnie już nadmieniałem, że Indonezja siedzi mi głęboko w głowie, stanowiąc jedno z topowych miejsc moich podróżniczych marzeń. Głównym problemem jest czas. Niedawno trzy miesiące przebywałem tylko w Tajlandii i Malezji, a nie zdążyłem zobaczyć nawet 50 % atrakcji tych krajów. Na Indonezję, która obejmuje ponad 18 tys. wysp, potrzeba by chyba i roku.
    Twoja relacja znowu podsyciła ogień trawiący me myśli. Świetne zdjęcia, interesująca i fachowa część opisowa. Nic tylko przyklasnąć raz kolejny. Kawał pracy włożyłeś, ale fachowość znów bije pełną gębą.

    P.S. Mnie się szczególnie marzy Sumatra oraz wyspy na wschód od Bali - Lombok, Flores, Alor, Timor , Sumba oraz Moluckie - te ostatnie z uwagi na nurkowanie.
    No i oczywiście wymarzony Celebes. Zazdroszczę Ci możności obcowania w tym miejscu. Szkoda, że nie masz tu zdjęć Burgisów oraz Fortu Rotterdam z Makassaru, niesamowitego przykładu kolonizacyjnej architektury fortecznej. Tam przetrzymywano przez 27 lat jednego z największych bohaterów Indonezji, księcia Diponegoro. Marzą mi się też nurkowe - Wakatobi i Bunaken. Ah......W ogóle Celebes to fenomen w skali kraju i świata. Dwie trzecie fauny to endemity, występujące tylko tam. Szczególnie słynna jest odnaleziona tutaj Latimeria.
  34. s.wawelski
    s.wawelski (19.08.2010 21:02)
    Z "Tomkami" Szklarskiego to najwieksza ironia polega na tym, ze choc bylem na tych wszystkich kontynentach i czesto nawet w tych samych krajach co Tomek Wilmowski, to w zasadzie nigdy nasze trasy sie nie pokryly...

    Ewa, dzieki za miły komentarz :-)
  35. 2_koty
    2_koty (19.08.2010 20:55) +1
    Wspaniała wyprawa - oczywiście ;-) Indonezja wpadła mi w oko jakiś czas temu, bo uwielbiam tak zróżnicowane krajobrazy - zawłaszcza te z wulkanami w tle. Świetne zdjęcia i rewelacyjny tekst. A "Tomki " najwyraźniej rozpalały umysły niejednego młodego Kolumberowicza :-)
  36. siuniek
    siuniek (18.08.2010 21:32) +1
    Wspaniała podróż i na dodatek świetnie opisana. Teraz muszę znaleźć trochę czasu (może jutro w pracy :)), żeby na spokojnie zdjęcia podziwiać i zazdrościć i marzyć, że może kiedyś się uda tam być.
    Ps. Drugi plus za nawiązania do Tomka Wilmowskiego, który kiedyś inspirował moje marzenia, a teraz pobudza marzenia Młodego :)
  37. kolumberka
    kolumberka (18.08.2010 12:38) +1
    Bardzo lubię czytać o nowych znajomościach, spotkaniach, więc dzięki za taki deserek :)
    http://kolumber.pl/photos/show/golist:141513/page:50
    http://kolumber.pl/photos/show/golist:141513/page:46
    http://kolumber.pl/photos/show/golist:141513/page:29
    http://kolumber.pl/photos/show/golist:141513/page:36
    bajeczne zdjęcia !!! gratuluję !
    pozdrawiam cieplutko :)
  38. kuniu_ock
    kuniu_ock (17.08.2010 7:04) +1
    Nie będę oryginalny - podoba mi się Twoja wyprawa :D Wielce zróżnicowany i kolorowy kraj, niezwykle ciekawy.
    Chrapkę na Indonezję mam od paru lat - zaczęło się od rozmów z wielce sympatycznymi i przyjaznymi Indonezyjczykami w pracy. I co tylko zobaczę coś o Indonezji, to chrapka ta robi się coraz większa :) Przyczyniasz się do tego swoją wyprawą :) Ty niedobry Ty :P

    Zdziwiło mnie natomiast to, co napisałeś o tym kładzeniu się pod pokładem.. Dziwne, bo właśnie gdy zejdzie się pod pokład, to jeszcze bardziej odczuwa się skutki kołysania. Przy chorobie morskiej zaleceniem jest przebywanie na pokładzie - nie tylko ze względu na świeże, orzeźwiające powietrze (które bardzo pomaga), ale też (przede wszystkim) na stały punkt odniesienia, jakim jest horyzont (różnica "poglądów" uszu i oczu to właśnie choroba morska - oko pokazuje, że nie ma ruchu, natomiast błędnik odbiera ruch, co wprowadza mózg w zakłopotanie; dlatego pod pokładem jest bardziej odczuwalna - tam nic się nie porusza dla oczu, a błędnik robi swoje). Dodatkowo zajęcie się czymś, by odwrócić uwagę "od chorowania" ;) To pomaga :)

    Wulkany są cacy :D

    Mam jeszcze pytanko... udało się wyciągnąć przepis na pyszne bananowe placki? :D
  39. aysha_5
    aysha_5 (15.08.2010 23:21) +1
    Wspaniała podróż Smoku, jak wiesz nie dane mi będzie w tamte rejony się zapuścić, ale dzięki takim relacjom czuję, że jestem tam jedną nogą ;-)
  40. iwonka55h
    iwonka55h (14.08.2010 22:18) +1
    no, udało sie za jednym podejściem przeczytać i obejrzeć.
    Jak zwykle Smoku perfekcyjnie opisana podróż i ciekawe zdjęcia.
    pozdrawiam
  41. s.wawelski
    s.wawelski (13.08.2010 0:21) +1
    Po koleji! Jak widzisz, ja sam niedawno zaczalem odkrywać jej czar :-)
  42. dorotekdl
    dorotekdl (12.08.2010 22:07) +1
    Spędziłam miły wieczór czytając o Waszej podróży. Dziękuję :) Dodaję do własnych podróżniczych marzeń.
  43. tykuspl
    tykuspl (12.08.2010 3:37) +2
    Tomku, gratuluję wspaniałej podróży i zazdroszczę fajnej przygody.
    Indonezja jest na szczycie w moim foderze "marzenia".
    Następny folder to "plany".
    Pozdrawiam,
  44. na_biegunach
    na_biegunach (11.08.2010 20:09) +2
    Och, oglądając i czytając to wszystko można zjeść paznokcie z ekscytacji i zazdrości! ;-)
  45. avill
    avill (10.08.2010 21:22) +2
    Jak zwykle, wspaniała relacja i zdjęcia.
    A smoki..., ja bym się bała, ale ja boję się nawet małej jaszczurki :)
    Tobie Smoku, zapewne, inne smoki nie straszne.
    Pozdrawiam
  46. sagnes80
    sagnes80 (10.08.2010 17:58) +3
    wspaniała podróż :)
    Indonezja też mi się marzy i coraz intensywniej o niej myślę. kto wie...
  47. s.wawelski
    s.wawelski (10.08.2010 17:31) +1
    Dzięki! I pamętaj, że wszystko przed Tobą :-)
  48. kielec
    kielec (10.08.2010 17:07) +3
    takich podróży każdemu życzę i zadroszczę :)
  49. s.wawelski
    s.wawelski (10.08.2010 7:56) +1
    Dziekuje Kuniu, rad jest wielce z Twojej wizyty :-)
  50. kuniu_ock
    kuniu_ock (10.08.2010 6:44) +2
    Dzień dobry :) Wpadłem na chwilkę, ale jeszcze tu wrócę, by łyknąć Twą podróż całościowo :)